Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

No, no... — Ale bądź spokojny, Kotusik, nie powiem nikomu...
— A może pan opowiadać! — burknął. — To mo ja narzeczona i niedługo nasz ślub!
— Narzeczona?
Ale Marlicz, nie wdając się w dalszą pogawędkę, uścisnął tylko rękę starszego pana i szybko oddalił się do swego numeru.
Nie wiadomo czemu, wściekły był, że dziwnym zbiegiem okoliczności natknął się na starego orygina ła, gdy cały hotel był jeszcze uśpiony i na dnie duszy czuł dziwny niepokój.
Ale, Mongajłły chyba nie spotka więcej? Również nie zamierzał mu opowiadać w jaki sposób zakoń czył niesławny żywot jego przyjaciel, były rotmistrz gwardii carskiej.

Rozdział V
SZCZĘŚCIE DYREKTORA

Nazajutrz w godzinach popołudniowych, gdy bank był już oficjalnie zamknięty i tylko paru urząd ników na ogólnej sali układało jakieś spieszne wyka zy, dyrektor Kuzunow, znajdował w gabinecie.
Siedział nie za biurkiem, a na dużej, obitej zielo nym suknem otomanie, stojącej w rogu pokoju, na przeciw zaś, w klubowym fotelu, przedzielonym od kanapy okrągłym, mahoniowym stolikiem, zajmował miejsce doktór Lund,, jego kuzyn i serdeczny przyja ciel.
Choć rozmowa była prowadzona niemal szeptem, musiała być ożywiona, gdyż Kuzunow raz po raz nie spokojonie poruszał się na kanapie