Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pan prędzej wsiada! — zawołała, gdy podszedł i ucałował wyciągniętą rączkę. — Nie chcę, żeby nas widziano razem!
Szybko zajął obok niej miejsce. W tejże chwili szofer zatrzasnął drzwiczki, usiadł przy kierownicy i samochód ruszył naprzód.
— Więc pani była na tyle łaskawa... — począł, patrząc na nią z zachwytem, złączonym z wdzięczno ścią.
Przy świetle dziennym nie traciła jej uroda i szacować ją było można jako przecudowną kobietę. Zaiste, wykwit sex-appelu. Złoto miedziane włosy wy mykały się spod małego kapelusika, okalając matową, białą twarz, a purpurowe usta rozchylały się kusząco. Bił od niej jakiś zmysłowy czar, któremu z trudem mógł się oprzeć każdy mężczyzna. Była piękna i niepokojąca. Wyglądała na lat trzydzieści, ale ktoś, ktoby ją dłużej obserwował, wywnioskował by, że musiała być napewno starsza, przeszła już niejedno i posiada doświadczenie życiowe. Jej smu kłą postać znakomicie obciskał skromny sportowy kostium, a z pod sukienki wyzierały w cieniutkich pończoszkach i lśniących pantofelkach śliczne nóż ki, którychby pozazdrościć mogła znana z pięknych nóg, paryska artystka Mistinguette.
Jeśli Marlicz łudził się, że może jakieś inne względy, prócz interesu, skłoniły baronową, by odszukała go, wnet po wyjściu z banku, piękna a dziwna kobieta rychło wyprowadziła go z błędu.
— Czy otrzymał pan zlecenie? — zapytała szybko i, widać było że jest czymś mocno podniecona.
— Jakie? — nie zrozumiał w pierwszej chwili.
— Czy Kuzunow polecił panu wyjechać do Wilna?