Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niona, byle co wyprowadza mnie z równowagi. Dlatego też sądzę, najlepiej będzie, o ile przez pewien czas pozostanę sama. Czuję początki migreny.. Zamknę się w pokoju. Muszę skupić myśli. Trzydzieści ty sięcy dla Bemera! — zawołała ze strachem — Do jutra, nie żarty...
— Nie będę ci przeszkadzał!
— Idź na przechadzkę! — wymówiła, jakby dając do zrozumienia, że na jego pomoc, ani radę nie może liczyć. — Idź się przejść, ja przez ten czas powrócę do równowagi. Dobrze nawet, żeby cię wszędzie zobaczono po pojedynku. A gdy powrócisz, zobaczysz swoją dawną Marę! — dziwny błysk przemknął jej w oczach — Zapewniam cię, że coś wymyślę.
— Masz słuszność! — skinął głową, pragnąc, aby w czasie jego nieobecności uspokoiła się całkowicie — Wyjdę i za godzinę powrócę...
Doskonale.!
Rychło Jerzy opuścił mieszkanie, nie udał się jednak ani do kasyna, ani na promenadę. Zbyt wielkie czuł przygnębienie, aby tam pójść, a nawet unikał ludzi. Straszliwe pytanie, co dalej nastąpi, rysowało się przed nim w całej swojej grozie. Wydawało mu się że wszyscy napotkani przechodnie patrzą na niego i myślą:
— To ten, co wraz ze swoją kochanką chciał oszukać Bemera!
Oszukać Bemera! Nic dziwnego, że Tamara jest taka zdenerwowana, jubiler nie będzie żartował. Ale, jeśli uda się jej nawet znaleźć jakiś nowy wykręt i wywinąć się z niebezpiecznej sytuacji, co stanie się da lej? Toć pieniędzy mają niewiele, Tamara nie dosto suje się do skromnych życiowych warunków i aby utrzymać się na dotychczasowym poziomie i zaspaka-