Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i oczywiście wspominano przeróżne pojedynki, któch wynik był podobny do tego spotkania. Wreszcie samochód znalazł się przed domem, w którym zamieszkiwał i zatrzymał się pod bramą.
Marlicz uścisnął ręce swoim towarzyszom i wyskoczył z auta.
— Musimy dziś wieczorem oblać to wszystko, kotusik! — zawołał w ślad za nim Mongajłło.
— Tak... tak.. — odparł szybko pragnąć jaknajprędzej zobaczyć i uspokoić Tamarę — Zatelefonuję i umówimy się na wieczór.
Niestety, ta uczta nigdy nie doszła do skutku.

ROZDZIAŁ X.
FORTUNA TAMARY.

Tamara siedziała przed toaletą w sypialni. Ujrzawszy Jerzego, który wpadł tam, niczym bomba, drgnęła, ale zamiast radości, która chyba winna się zarysować na jej twarzy, że kochanek wyszedł bez szwanku z niezwykle niebezpiecznego spotkania, w pierwszej chwili przemknęło tylko niezadowolenie i zdumienie.
Trwało to wprawdzie ułamek sekundy, lecz niezwykły ten szczegół uderzyłby bacznego obserwatora. Uszedł on rzecz prosta, uwadze podnieconego Mar licza, tymbardziej że natychmiast w rysach pięknej kobiety nastąpiła zmiana. Na jej obliczu zajaśniała wielka radość i porwawszy się ze swego miejsca, podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Żyjesz! Żyjesz! — poczęła powtarzać — Nic ci się nie stało? Zo za szczęście! Tak niepokoiłam się Mało nie umarłam ze strachu!
Chociaż świeżo wymanicurowane paluszki i nie-