Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cze nie stało. Niestety, nie był to koniec. Oczekiwała go powtórna wymiana strzałów.
Spostrzegł, że Anglik patrzy na niego ze zdziwieniem, jakby nie rozumiejąc w jaki sposób go nie trafił. Lecz zdumienie to natychmiast zmienił wyraz poprzedniej zawziętości.
Tymczasem major Brucz zapytał zwracając się do przeciwników:
— A może panowie pogodzą się po pierwszym strzale? Uważam z mej strony, że honorowi stało się zadość.
Monsley wykonał tylko pogardliwy ruch ręką. Je rzemu nie pozostało nic innego, jak również przeczą co potrząsnąć głową.
— W takim razie, nabijamy pistolety!
Nastąpiły nowe, denerwujące przygotowania.
— Ależ, wściekła bestia! — pomyślał — Postanowił mnie zabić i teraz napewno nie spudłuje. Kuła przeszła cal od głowy. Cóż to za barbarzyństwo, pojedynek! Człowiek czuje się niczym zwierzę, prowadzone na rzeź. Ocalałem tylko po to, aby za chwilę zginąć. Przedłużone konanie.
Kiedy zbliżył się po nowy pistolet, Mongajłło znów począł do niego szeptać po polsku. Twarz miał jeszcze wzruszoną ale oczy patrzyły jakoś raźniej.
— Widzisz kotusik! — wymówił cicho — Nie takie to straszne, jak się wydawało i nic ci Anglik nie zrobił. I za drugim razem nic ci nie zrobi. Tylko po komendzie strzelaj pierwszy i zasłaniaj w tej chwi li głowę pistoletem, bo on, kanalia, kotusik, mierzy prosto w czoło.
— Dużo to pomoże — chciał odpowiedzieć, ale powstrzymał się i powrócił na poprzednie miejsce.
I znów zobaczył drwiącą twarz Monsley‘a z im-