Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak rozmyślając, szedł Jerzy do domu dość pustą i cichą o tej porze uliczką — była już blisko ósma wieczorem, gdyż sporo czasu upłynęło na rozmowie z sekundantami i pobyciem w strzelnicy — gdy wtym te niewesołe rozmyślania przerwał warkot przejeżdża jącego samochodu.
Obejrzał się mimowoli i drgnął.
— Niemożliwe!
W żaden sposób nie mógł się pomylić. Wewnątrz auta siedziała Tamara. Doskonale poznawał jej roze śmianą obecnie twarz, czerwoną, letnią sukienkę i du ży, czarny kapelusz.
Tak, Tamara. Nie było w tym nic tak dalece dziwnego i mógł być przygotowany, że napotka ją powracającą do domu. Wszak niepokoił się nawet nieco o wynik jej konferencji z Bemerem. Ale obok Tamary w samochodzie zajmował miejsce mężczyzna. A mężczyzną tym nie był jubiler, jakby można było się tego spodziewać, a zupełnie ktoś inny. Mężczy znę tego doskonale znał Jerzy i dlatego w pierwszej chwili skamieniał ze ździwienia i aż przetarł oczy.
Niestety, nie uległ halucynacji.
Obok Tamary siedział Kuzunow.
Kuzunow! Choć trwało to tylko sekundę rozróżnił dobrze jego rysy i wydało mu się nawet, że od wczorajszego spotkania w kasynie, dawny zwierzchnik wyprostował się, odmłodniał, wyzbył się przygnębienia i z ożywieniem rozmawiał ze swoją towarzyszką.
Tamara i Kuzunow! Gdzie się spotkali? W jaki sposób pogodzili się? Nie do wiary! Cóż to wszystko znaczyło? W jakiej roli on się znalazł obecnie.
Zapomniawszy nawet o pojedynku i o grożącym mu niebezpieczeństwie, pędem pobiegł do domu. Kie dy tam dotarł, zauważył, że samochód oddalił się