Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znam! Niebezpieczna sztuka.
— Co tam zaraz, niebezpieczny, kotusik! Zoba czymy! Może Anglik udobruchał się od wczoraj i wszystko da się użołyć polubownie.
Po chwili krótkiej rozmowy, w czasie której Mar licz starał się zachowywać z jaknajwiększą godnoś cią, uradzono, że Mongajłło wraz z Bruczem, przebra wszy się w czarne garnitury, udadzą się natychmiast do Monsley‘a, a Jerzy zaczeka na wiadomość od nich w domu.
Marlicz raz jeszcze serdecznie podziękowawszy swoim sekundantom, opuścił numer kresowca i pow rócił do swego mieszkania. Nie zastał tam Tamary. Na stole leżała tylko kartka napisana, oczywiście, po polsku, w której zawiadamiała go, że udaje się załat wić wiadomą sprawę.
— Kradzież naszyjnika i sprawa honorowa! — pomyślał z ironią. — Zaiste, niezwykłe zestawienie!
Historia z naszyjnikiem niepokoiła go coraz mniej. Poczynał nabierać przekonania, że Tamara w rzeczy samej tak zabezpieczyła się przed Panopu losem, że ten w obawie skandalu, w żadnym wypad ku nie złoży skargi, najwyżej uważać ich będzie za parę wyrafinowanych łobuzów. Natomiast, dręczyło go co innego. Czyżby Monsley, naprawdę, strzelał tak dobrze? Hm, narażać się na podobne niebezpieczeńst wo, gdy przed Tamarą i przed nim otwiera się nowe życie?
— Brr... — wzdrygał się mimowoli, lecz wnet po starał się pocieszyć myślą, że może Mongajłło z Bru czem wszystko ułożą polubownie.
W jakiś czas później odezwał się telefon.
Telefonował Mongajłło, zawiadamiając, że Mon sley już wyznaczył swoich sekundantów i że niedługo