Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybycia i opowiedział o zajściu z Anglikiem. — Po jedynek jest nieunikniony, sądzę, że nie odmówi mi pan w tym wypadku.
Kresowiec uważnie wysłuchał opowieści, po czem ze współczuciem pokiwał głową.
— Aj — wyrwało mu się niespodziewanie. — Na co ci to wszystko? Nie dla ciebie było to hrabiostwo!
Jerzy drgnął. Domyślił się, że Mongajłło wspomi nął o jego małżeństwie (jeśli w nie wierzył), lub związku z Tamarą i uważał, że dzięki niej dostał się w tę całą historję. Nie miał zupełnie zamiaru wtajem niczać go w bliższe szczegóły.
— Nie rozumiem pańskiego odezwania się! — od rzekł, podrażniony. — Chodzi o to, że znalazłem się w przykrej sytuacji i ponieważ nie znam nikogo w Nizzy, zwracam się do pana jako rodaka. Zresztą, oś wiadczał mi się pan z przyjaźnią, jeśli zaś obecnie...
— Nie! — zamachał ręką kresowiec, jak ktoś, kto uważa, że zaślepionemu nie warto otwierać oczu. — Wcale nie to chciałem powiedzieć, kotusik. Wcale nie odmawiam. Sekundowania nie wolno nawet odma wiać, według honorowego kodeksu. Więc, Monsley czeka na twoich sekundantów? — dodał, jakby zdzi wiony, że Anglik wogóle pragnie się strzelać z Mar liczem.
— Przecież, słyszy pan! A pan go zna?
— Czemu nie mam go znać, kotusik! Nie pierw szy raz się jest zagranicą!
— A któż to taki? — usiłował zdobyć informa cje o swoim przeciwniku, o którym naprawdę wie dział niewiele.
— Nie powiedziała ci pani Tamara? Hm... przy zwoity człowiek, lekko niebezpieczny. Były pułkownik armii angielskiej z czasów wielkiej wojny. Strzela asa