Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tamaro, wiem co mówię!
Z góry była przygotowana na te zarzuty i nie miała ochoty, wdawać się w niebezpieczne dla niej szczegóły.
Znowu wzruszyła ramionami.
— Trudno, jeśli nie dajesz się przekonać! A czy ja ci robię wymówki, żeś mi wówczas odebrał różne prezenty oraz to, co już stanowiło moją włas ność, że pozostałam bez grosza na bruku. Nie dziw się, że w tej chwili gniewu, groziłam ci śmiercią. Co stałoby się ze mną, gdyby nie Kuzunow?
— No, tak! — mruknął. — Monsley był dla ciebie za biedny. Wtedy, poznałaś Kuzunowa, bankie ra. Owszem, sprawdziłem. Zamożny człowiek i cie szy się doskonałą reputacją. Czemu nie wyszłaś za niego zamąż?
— Wolałam Marlicza.
— A któż to taki ten Marlicz?
— Chyba już zebrałeś o nim informacje? — wołała z tupetem — skoro mnie tak śledzisz. Marlicz należy do starej arystokratycznej rodziny, a prócz tego posiada rozległe dobra w Polsce.
— Ma być młody i przystojny! — podkreślił, ja koby z odcieniem zazdrości. — Winszuję! Taki boga ty? Nie słyszałem. Co prawda, mało jestem poinfor mowany o stosunkach w Polsce.
— Nic dziwnego!
Chwilę, w gabinecie panowało milczenie. Panopu los siedział nieruchomo, ze skrzyżowanymi rękami na okrągłym brzuszku, opuściwszy powieki.
— Powtarzam — poczęła pierwsza — że nie przy bywam tu, jako wróg. Co się stało, nie odstanie i nasze życia poszły różnymi drogami. Może czasem ża