Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stale sypiam z browningiem... Przestraszyli się i uciekli...
— Nic nie zginęło?
— Nie zdążyli zabrać... Szkody są nieznaczne!... Stłuczona szyba... i zepsuty zamek u szuflady!... Lecz i to już naprawione...
— Szczerze... szczerze winszuję!... Skończyło się na strachu!... Musiało cię to porządnie zdenerwować?
— Trochę!
— Biedna Vera! Co za bezczelność! Co za zuchwalstwo! Nie pochwycono przestępców!
— Uciekli, zanim przybyła policja!
— Nikogo nie podejrzewasz?... Toć musiał ktoś dobrze obznajmiony z rozkładem mieszkania im udzielić wskazówek, gdzie znajdują się pieniądze...
— Bo ja wiem? Nie! Nie podejrzewam nikogo..
— Ale... ale... dziewczyna...
— Dziewczyna?
Otocki przypomniał sobie raptem, podsłuchaną rozmowę, jaką Vera wiodła ze Stratyńskim i w podnieceniu, wywołanem posłyszaną wiadomością, teraz się wygadał.
— Cóż za dziewczyna? — nalegała — a głos jej zadźwięczał dziwnie.
Otocki nie mógł się już cofnąć.
— Widzisz — począł — wtedy, na przyjęciu u Turowskich, zupełnie niechcący pochwyciłem parę frazesów, które zamieniłaś z prezesem... Wspomnieliście o jakiejś dziewczynie... o jakiejś ucieczce...

— Och, słyszałeś? — jeszcze dziwniej zabrzmiał głos pięknej pani.

138