Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorączka całego życia, ale mniejsza o to jak na ten raz.
Przypuściwszy raz nadzwyczajność w objawieniu się nieznajomego, już nie mogłem zejść z toru tej myśli, dopóki nie zaszedłem do jej kończyn, dopóki tylko blask mi jej przyświecał. Niepodobieństwem byłoby dzisiaj zdać sobie sprawę z tych wszystkich marzeń, to tylko dobrze pamiętam, że mię rzuciły naprawdę w stan gorączki, przez którą całkiem się ze snu wytrzeźwiłem, tak, że widząc nakoniec niepodobieństwo uśnięcia, postanowiłem tej nocy jeszcze udać się do źródła białego Dunajca. Pora przytem osobliwie sprzyjała mojemu przedsięwzięciu. Noc była nadzwyczaj jasna i miła, znałem już cokolwiek bliższe drogi przez góry. Wędrówka ta wytężyła jeszcze silniej moje czucie, podniosła duszę jeszcze wyżej. Żyłem zupełnie w innym świecie. Nie postrzegłem się jak stanąłem na miejscu. Niespotkałem nikogo. Do dnia było jeszcze daleko; wschód zaledwie płonić się zaczął.
Usiadłem o podal źródła: czekałem, rozglądałem, rozsłuchiwałem się: nikt nie przychodził. Poczęło świtać. Powiał wietrzyk poranny; poranną piosnkę zaszczebiotały ptaszki, tym lubym szczebiotem, którym na