Przejdź do zawartości

Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zanieść na spór trudny i zabawny; dla tego postanowiłem ustąpić i rzekłem z uśmiechem: — Szanowny ojcze, wy to zapewnie lepiej wiecie; ale ja nie umiem więcej. —
— Kiedy tak — odpowiedział nieznajomy — to ja za was skończę. Dajcie mi wasze skrzypce. —
Machinalnie posłuszny żądaniu, które na rozkaz zakrawało, podałem skrzypce nieznajomemu. Pociągnął smyczkiem, dał kilka tonów, podstroił, a z tej pierwszej próbki poznałem, że nie był to zwyczajny wiejski skrzypek. Przyłożył drugi raz smyczek, przeleciał przez wszystkie struny, przez wszystkie tony jednym pociągiem, jakby w przegrawce; podziwienie moje wzrosło; posłyszałem granie jakiego nigdy nie słyszałem. — To mistrz! — wyrzekłem w zapomnieniu się głośno, i zdawało mi się, że za mało powiedziałem. Lubo o podobnej biegłości nie miałem wyobrażenia, niczem ona jednak była obok tego czucia, tej duszy jaką wlał w instrument. Skrzypce moje jak oczarowane, ozwały się głosem jakiego nigdy nie miały, jakiego w żadnych skrzypcach nie znałem; zdawało mi się, że zaśpiewały, a śpiewając przemówiły. Przez chwilę pauza. Wlepiłem oczy w nieznajomego. Żadnej w nim