Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żyjących twarzy, głosów mile brzmiących,
Skał zrumienionych, jeziór pałających.
I ugwieżdżony ogniami polany,
Powstaje w koło widok pół-podziemny;
Duch tam, lub człowiek mignie na przemiany,
To duch pół-jasny, to człowiek pół-ciemny.
Między pnie świérków, między cienia smugi,
Snują się gęsto postacie kobiéce;
Czapki na głowach, w nieładzie włos długi,
Rozwiana odzież, okopciałe lice;
U czapek stérczą bezkwietne paprocie;
A oczy świécą, jak w ciemnościach kocie.
Czasem się skupią, czasem się rozbiegą;
I tu, i owdzie badają ciekawie,
Niby nierade, i rade zabawie;
W ich niepokoju coś dziwnie strasznego.
Wilki pod krzami czują się gromadą;
A w gęstwie wyższéj nocnych ptaków stado.
I wszyscy w płomień wpatrują się święty,
Jakby go w oczy na cały rok brali;
Opodal wężów różno-barwe skręty.
Świeci odblaskiem zwierciadlanéj stali,
Większy nad inne, i cudnéj piękności,
Wąż, co ma grzebień złocistéj jasności;
Królem on wężów, znany u górali[1].
A w większym mroku, widziadła człowiecze,
Na widmach końskich, mkną się lasem chyżo;
Strzały na plecach, u bioder ich miecze,

  1. Podług górali, wąż ten istnie rzeczywiście. Ma mieć barwę nadzwyczajnéj piękności, a na głowie grzebyk do korony podobny. Napastowany wydaje gwizd donośny, a tysiące wężów przybywa mu na pomoc.