Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

duży kamienń wydrążony i zajrzała w głąb. Błyszczące zwierciadło wody, zwykle widoczne tuż blisko otworu, opadło głęboko, a bagniste trzęsawisko zmąciło je i zanieczyściło od spodu.
Kiedy brunatne spalone oblicze Suszy odbiło się w mętnym zwierciadle studni, wydała woda plusk przestrachu.
— Chciałabym wiedzieć, kiedy już tobie wreszcie koniec przyjdzie, — rzekła Susza, — nie zdołasz tam w dole znaleźć dopływu, który by twoje życie podtrzymał. A o deszczu nie może być mowy, dzięki Bogu, przed upływem dwu, albo trzech miesięcy.
— Bądź spokojna, westchnęła studnia. — Nic mi nie pomoże. Tu by potrzeba co najmniej jakiego rajskiego źródła.
— W takim razie nie opuszczę cię, aż się wszystko skończy, — rzekła Susza. Widziała ona, że stara studnia dogorywa i chciała mieć przyjemność patrzenia na to, jak kropla po kropli zamiera.
Zadowolona usiadła sobie na brzegu cembryny i radowała się słysząc, jak studnia wzdycha z głębi. A i to ją cieszyło, że widziała zbliżających się spragnionych wędrowców, jak spuszczali wiadro, aby je wyciągnąć z odrobiną błotnistej wody.
Tak minął cały dzień, a kiedy ciemność nastała, zajrzała Susza znowu na dno studni. Już tylko odrobina wody połyskiwała na dole.
— Zostanę tu całą noc, — zawołała, — nie spiesz się tylko. Jeżeli tyle jasności zostanie abym