Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

straszny biały błysk słońca, który wnikał do oczu i palił w mózgu.
Gunhilda czuła taką złość i nienawiść do słońca, jak biedny szczuty zwierz leśny czuje ku temu, kto godzi na jego życie. Zebrała ją dziwna ochota stanąć i spojrzeć oko w oko swemu prześladowcy. Przez chwilę opierała się, ale nagle odwróciła się i spojrzała ku niebu. Tak, w istocie, słońce słało tam, jak wielki białawo-błękitny promień. Podczas gdy Gunhilda patrzyła, niebo zczerniało zupełnie, słońce zeszczuplało w małą iskrę, o ostrym, niebezpiecznym blasku i Gunhildzie zdawało się, że iskra ta oderwała się z swego miejsca na niebie i strzeliła w dół z sykiem, by ją trafić w kark i zabić.
Gunhilda krzyknęła z przestrachu. Podniosła rękę i trzymała ją nad karkiem, uciekając równocześnie.
Gdy biegła przez pewien czas po drodze na której wznosił się biały wapienny kurz jak dusząca chmura, ujrzała wielką kupę kamieni, rumowisko zwalonego domu. Pospieszyła tam i udało się na szczęście znaleźć wejście do piwnicy.
Ogarnął ją przyjemny chłód, i tak było ciemno że nie widziała nic ani na dwa kroki przed siebie.
Stanęła plecami do wejścia i dała oczom swym wypocząć w ciemności. Nic tu nie świeciło