Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Tak“., odrzekł Ingmar a uczynisz co zechcesz. Stara Liza opowiedziała mi, jak walczyłaś o dziecko. Nikt nie miałby serca zabrać ci go“.
Spojrzała na niego z zdziwieniem. Nie mogła pojąć, że wszystko to, czego się lękała rozpłynęło się w nicość!... „Myślałam, że nie zechcesz ustąpić, gdy dowiesz się o prawdzie“ rzekła. „Ale nie masz pojęcia, jak ci jestem wdzięczną. Taka zadowolona jestem, że rozchodzimy się przyjaźnie, i będziemy mogli rozmawiać ze sobą spokojnie, gdy się spotkamy“.
Uśmiech przeleciał przez twarz Ingmara. „Myślę wciąż o tem, czy nie chciałabyś przecie wyjechać ze mną do Jerozolimy? zapytał.
Gdy Barbara spostrzegła, że Ingmar się uśmiecha, spojrzała nań uważnie. Nigdy jeszcze nie widziała Ingmara takim. Zdawało jej się, jakby coś opromieniało jego grube rysy, tak że był prawie pięknym. „Co ci jest Ingmarze?“ zapytała. „Jakie masz plany? Słyszałam że dałeś dziecku imię Ingmar. Jaki miałeś przy tem zamiar?
„Powiem ci coś dziwnego Barbaro“, rzekł Ingmar i ujął ją za obie ręce. Gdy stara Liza opowiedziała nam co zaszło w lesie, poprosiłem doktora aby zbadał dziecko. I doktór twierdzi, że mu nic nie brakuje. Powiada, że jest trochę drobne na swój wiek, ale zresztą zupełnie zdrowe i ma wszystkie zmysły, jak każde inne dziecko.