Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz Bo przerwał mu pospiesznie. „Dziękuję za propozycyę, ale cokolwiek mógłbyś powiedzieć, nie zmienisz mego zamiaru, i dlatego odchodzę teraz do mojej roboty“. Odwrócił się szybko i wyszedł, zanim Ingmar mógł coś odpowiedzieć!
Ale gdy Bo odszedł od Ingmara, nie zdawało się, jak gdyby było mu tak bardzo spieszno. Wyszedł bardzo powoli przez bramę i usiadł tam pod wielkiem drzewem. Był już wieczór i znikł wszelki ślad światła dziennego, ale gwiazdy i blady sierp księżyca rozpościerały łagodny blask.
Bo siedział zaledwie pięć minut, gdy brama otwarła się z cicha i wyszła Gertruda. Oglądała się przez chwilę, potem ujrzała Boa. „Czyś to ty Bo?“ zapytała zbliżając się i siadając przy nim. „Myślałam sobie, że cię tu znajdę“.
„Tak, przesiedzieliśmy tu niejeden wieczór“, rzekł Bo.
„To prawda“, rzekła Gertruda, „a to jest już pewnie ostatni“.
„Tak, pewnie ostatni“. Bo siedział wyprostowany i sztywny, głos jego był zimny i twardy, tak, że wyglądał, jak gdyby mówili o czemś bardzo obojętnem dla niego.
„Ingmar powiedział mi, że będzie cię prosił abyś nam towarzyszył“.
„Tak, mówił już ze mną, ale odmówiłem mu“, odrzekł Bo.