Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ.
Święty kamień i święty grób.

Gorący był sierpień w Palestynie. Codziennie słońce wznosiło się ponad głowami ludzkiemi wysoko na sklepieniu niebieskiem. Nigdzie nie było chmurki i od kwietnia niepadał deszcz. Nie było to gorzej, niż w każdym innym roku, ale nie mniej było prawie nie do zniesienia. Ludzie nie wiedzieli co robić, aby wytrzymać te upały, ani dokąd uciekać, przed nimi.
Najznośniej było jeszcze w Jaffie, chociaż nie w samem mieście, które z dużymi gęsto zabudowanymi domami wygląda jak olbrzymia forteca na stromych skałach i gdzie z brudnych ulic i wielkich fabryk mydlarskich wznoszą się przykre wyziewy. Lecz miasto leży tuż nad morzem, z którego wieje miły chłód. Otoczenie miasta jest wcale przyjemne, dokoła Jaffy rozlega się bowiem około pięćset ogrodów pomarańczowych, gdzie wiszą niedojrzałe pomarańcze pod twardymi ciemnozielonymi liśćmi, na które promienie słoneczne wcale nie działają.
Lecz jakież upały były nawet i w Jaffie!
Olbrzymie liście rycynusowe skurczyły się i zeschły: nawet odporne pelargonie nie wypuszczały