Przejdź do zawartości

Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

która nie chciała go słuchać i przejść na parowiec.
Tak wielki okręt jak L’Uniwers, o sześciuset pasażerach i dwustu ludziach załogi, nie mógł przecie żadną miarą zatonąć! I widział przecie, że kapitan i majtkowie byli równie spokojni jak i on.
Nagle rudobrody pochwycił hak i sięgnął nim po chłopca. Zahaczył o koszulę i chciał go pociągnąć na żaglowiec. Chłopak w okręcie został pociągnięty przed samą krawędź, ale tu udało mu się uwolnić się napowrót. Nie chciał w żaden sposób dać się przenieść na ten obcy okręt, który przecie musiał zatonąć.
Nagle rozległ się straszliwy trzask. Ster żaglowca złamał się i okręty skutkiem tego rozłączyły się. Gdy parowiec popłynął dalej, ujrzał chłopak, że ogromny ster wisiał z przedniej strony żaglowca, a równocześnie, całe chmury żagli zwaliły się na załogę.
Ale parowiec pracował całą siłą, a obcy okręt znikał szybko poza mgłą. Ostatnia rzecz, którą chłopak widział, była, że ludzie wydobywali się z pod żagli.
Potem okręt znikł zupełnie, tak jak gdyby się skrył za mur. „Pewnie już utonął“, pomyślał chłopak i nadsłuchiwał, czy nie usłyszy wołania o pomoc.