Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wypił półkwaterek, kazał nalać drugi i podał go starej Horpynie.
— Na masz babo, pij! — przemówił opryskliwie — ale jak się przekonam, że kłamałaś, to cię jutro psiawiaro zaduszę... zaduszę!... A jeśli to prawda... To, to temu zawołoce[1] temu sukinsynowi śmierć!... Zarżnę! zaduszę! Śmierć, śmierć!
Wszyscy obecni wybuchnęli nagle śmiechem ironicznym; wokoło wykrzykującego Hnata rozlegały się śmiechem przeplatane okrzyki:
— Ot, jaki z Hnata łycar! — wołały kobiety.
— On chce komandira zadusić.
— Patrzcie go, jaki się tęgi znalazł!... Ilko Tanasiow, który wyciągnął bilet i miał za tydzień iść do wojska, z ważną miną wykładał Hnatowi:
— Popytajno tylko »zwodnego« Sierebrannego, albo wachmistrza Afanasjewa, to oni ci rozpowiedzą: jaki rotmistrz wojak, jak on po dwudziestu turczynów, lub czarnych harapów swoją szablą siekł... A ty jego charłaku chcesz zadusić.
— Idź popróbuj, idź! — rozlegały się krzyki i żarty wokoło.
Dłużej Hnat nie mógł wytrzymać; wyleciał jak szalony z karczmy. A pozostali bawili się dalej opowieściami o pięknej Jerynie i wspaniałym komandirze.


VII.

Na dworze było zimno

Z wieczora jeszcze zaczął brać mróz; wiatr zimny i srogi wiał z północy, przynosząc aż na równiny podolskie surowe oddechy lodowatego oceanu. Śnieżek drobny, zmarznięty, iglasty pruszyć zaczynał. Zimno nie oprzytomniło Hnata; pijany trunkiem, rozszalały nieznanem mu dotychczas uczuciem zazdrości,

  1. zawołoka, włóczęga, obcy przybysz.