Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale dlaczego? — pytał stary wachmistrz.
— Żeby się nauczyć mustry. Nigdyście niczego podobnego nie widzieli. Jak ja każę im się rozejść — zostają i ćwiczą się w „trickach“. — A na pole nie chcą wyjść — za nic na świecie. To wszystko jest mi podejrzane. Skoro jesteście korpusem kadetów, bądźcie korpusem kadetów i nie kryjcie się za zamkniętemi drzwiami.
— A co rektor na to mówi?
— Tego też nie rozumiem! — odpowiedział kwaśno sierżant — Mówiłem staremu — nie daje mi żadnego poparcia. Chwilami myślę, że sobie kpi ze mnie. Nigdy, Bogu dzięki, nie byłem sierżantem w oddziale ochotników, zato zawsze szczerze żal było mi tych, którzy w oddziałach ochotniczych sierżantami być musieli. Pan Bóg łaskaw!
— Bardzobym chciał ich zobaczyć! — westchnął Keyte — Bo, mimo wszystko, coście mi powiedzieli, nie rozumiem, do czego oni dążą.
— Ja nic nie poradzę, wachmistrzu! Poproście tego piegowatego, młodego Corkrana. To jest ich dowódca.
Nie można niczego odmówić staremu żołnierzowi z pod Sobraonu, a równocześnie jedynemu cukiernikowi w obrębie granic szkolnych. Tak tedy drżący ze starości Keyte, przykuśtykał o lasce i usiadł w kącie, aby się przyjrzeć mustrze.