Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Puk. — Już tu przecie nieraz bywałem. Ale teraz bądźcie tak dobrzy... zaczekać chwilkę.
To mówiąc, wręczył każdemu z nich po trzy listki: listek dębu, listek głogu i listek jesionu.
— Pogryźcie je! — rzekł. — Jeżeli tego nie uczynicie, to jeszcze gotowiście się w domu wygadać, coście tu widzieli i słyszeli, a wtedy posłanoby natychmiast po doktora... Znam ja się trochę na ludziach... No, pogryźcie dobrze!
Dzieci zaczęły zawzięcie żuć podane im listki i tak idąc ani się nie spostrzegły, gdy stanęły koło furtki. Z za furtki wychylił się ojciec.
— No, jakżeście się bawili? — zapytał.
— O, świetnie! — zawołał Dan. — Tylko później... tak mi się wydaje... jakbyśmy zasnęli. Było tak ciepło i spokojnie. Czy sobie co przypominasz, Uno?
Una potrząsnęła główką i nie odrzekła ani słowa.
— Ho! ho! — rzekł ojciec. — Już widzę, jak to było:

Późno nocą do swej chaty Kilmeny wróciła

I nie zdaje sobie sprawy nawet, gdzie chodziła

I wyjaśnić nie potrafi, co widziała w świecie...

— Ale czemuż to w tak młodym wieku zabierasz się do żucia liści, córeczko? Czy to jakaś zabawa?
— Nie... to było mi do czegoś potrzebne... tylko że... nie mogę sobie przypomnieć... — odpowiedziała Una.
W istocie żadne z nich nie mogło sobie nic przypomnieć, aż dopiero...