Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kolubryny i dwa mniejsze działka. Jużeśmy wyrównali rachunek z Andrzejem Bartonem.“
— „Na grzeczności nikt nie traci!“, szepnął Sebastjan. „A może mu tak upuścić ostrze sztyletu wprost na głowę?“
— „W czwartek one sobie pojadą na wozach z wełną, ukryte pod workami. Dirk Brenzett będzie na nie czekał pod Udimore, jak zeszłym razem“, mówił Jan.
— „Boże! Jakaż to rozgałęziona i poręczna instytucja handlowa!“, rzekł Sebastjan. „Założyłbym się, że w całej wiosce tylko my dwaj nie ciągniemy zysków z tego przedsiębiorstwa.“
— Na dole było zgórą dwudziestu chłopa, a gwarno było jak na targu przy Robertsbridge. Poznawaliśmy ich po głosie, dzięki czemu mogliśmy sprawdzić ich liczbę.
— Mistrz Jan Collins mówił piskliwym głosem: „Za miesiąc muszą tu się znaleźć działa dla francuskiej karaweli. Willu, a kiedy ten wasz młody dureń (to miałem być ja, za pozwoleniem!) powróci z Londynu?“
— „Nie martw się o to!“, posłyszałem odpowiedź Willa Ticehursta. „Kładźcie je, gdzie się wam podoba, mistrzu Collinsie. My teraz zanadto boimy się djabła, byśmy mieli zabierać się do tej wieży!“ I posłyszałem, jak się drab roześmiał na całe gardło.
— „Ej, Willu, djabeł nie śpi i nietrudno go zbudzić!“, rzekł jeden z obecnych (poznałem głos Ralfa Hobdena z kuźni).