Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stawało. Kilka razy Allo przysyłał nam wiadomość, że odsiecz już nadciąga. Nie wierzyliśmy tym wieściom, ale nasi żołnierze czerpali z nich otuchę.
— Przyszedł wreszcie i koniec... nie wśród radosnych okrzyków, ale, podobnie do wszystkich poprzednich wypadków, jakby we śnie... Skrzydlate Kołpaki ni stąd, ni zowąd pozostawiły nas w spokoju przez całą noc, a potem przez dzień cały... Zbyt długa to była przerwa dla ludzi wycieńczonych do ostatka. Spaliśmy zrazu lekkim snem, gotowi zerwać się każdej chwili, potem jednak straciliśmy wszelką świadomość i leżeliśmy bezwładnie jak kłody. Oby nigdy wam nie zdarzyło się spać snem takim! Gdyśmy się obudzili, nasze wieże były pełne obcych, zbrojnych ludzi, którzy przyglądali się nam, chrapiącym w najlepsze. Zbudziłem Pertinaksa, i zerwaliśmy się razem na równe nogi:
— „I cóż?“ zawołał jakiś młodzian w błyszczącej zbroi. „Czy chcecie walczyć przeciw Teodozjuszowi?... Patrzcie!“
— Spojrzeliśmy na północ... Jak zasięgnąć wzrokiem, śnieg czerwienił się od krwi, a Skrzydlatych Kołpaków nie było ani śladu. Spojrzeliśmy na południe: na białym śniegu — o dziwo! — widać było orły dwóch legjonów, stojących w pełnej liczbie obozem. Na wschód i na zachód od nas widać było walkę i pożogę, ale koło Hunno panowała cisza zupełna.