Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na końcu małej doliny, gdzie stoi hotel, przesycone wapnem źródła, wytryskające z gór, porosłych jodłowym lasem, utworzyły skamieniały wodospad z białemi, żółtawemi i blado-różowemi pokładami, nad którym i w którym wrząca woda kotłuje się, pryska, burzy i spada z blado-zielonych lagun do prześlicznie powyrębionego basenu. W ziemi pełno zagłębień i któregokolwiek dnia hotel Mamutowy razem z gośćmi zapadnie się wgłąb ziemi i zamieni w stalaktyty. Wszedłszy na pierwszy taras, wydeptany stopami wędrowców, ujrzałem strumień ciemno-rdzawej, gorącej wody, znikający w otworze jamy, jak królik. Zabełkotało coś śmiejąco, a potem coś głęboko westchnęło — gdzie, nie wiadomo.
Z jakieś pięćdziesiąt stóp nad moją głową podniósł się słup pary i rozpłynął w błękitnem powietrzu. Było to coś jeszcze groźniejszego od wrzącej góry w Myanoshita. Brudny, białawy osad ustąpił tu miejsca wapnu, białemu jak śnieg, wyglądało to, jak zamrożone srebro, a pełne było wody czystej, jak błękit nieba. Nie mam pojęcia, jaka jest głębokość tego cudu. Oko zapuszcza się wgłąb przez jaskinie i groty berylowe w otchłań, które muszą chyba graniczyć z ogniem, płonącym w głębinach ziemi. Woda tam znów niespokojna, cierpi i opowiada o swojej męce: jęczy i szemrze i wzdycha. Z wapiennych krawędzi, o czterdzieści stóp w głębi, wymykają się w górę srebrzysto bańki i mącą spokój kryształowej powierzchni. Wtedy całe jezioro wstrząsa się i mętnieje, i rozlegają się za niem hałaśliwe odgłosy. Odszedłem ztamtąd i ujrzałem inne jeziorko, tak samo znów niespokojne i nieszczęśliwe, i rozpadliny, pełne