Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



XXV.
Jadę przez ojczyznę Bret Harta aż do Portlandu, ze stanu Kalifornii. — Opis tęsknoty, jaka owładnęła dwoma wędrowcami, zaglądającymi do naszych domów.

San-Francisco ma tylko jednę wadę: trudno się z niem rozstać. Z żalem w sercu wyruszyłem jednak do Portlandu w Oregonie, a było to trzydzieści sześć godzin jazdy koleją.
Główny dworzec, z którógo rozchodzą się wszystkie linie, nie posiada wcale peronu. Przestrzeń, wylana zgruba asfaltem, z kilkunastu parami relsów, a na niej obładowany ręcznemi pakunkami podróżny przeskakuje z jednych relsów na drugie w poszukiwaniu właściwego pociągu. Dzwonki sześciu syczących lokomotyw rozlegają się nad jego uchem. Gdyby upadł, tem gorzej dla niego.
— Kiedy dzwonek się odzywa, strzeż się lokomotywy.
Długie przywyczajenie oswoiło ten naród z niebezpieczeństwem i natchnęło go lekceważeniem w stopniu, jakiego Bóg nie życzył sobie nigdy. Kobiety, które w Anglii zbierałyby fałdy sukni i uciekały bojaźliwie z wyniosłego przejazdu kolejowego, tu rozmawiają o strojach i o dzieciach pod samym nosem lokomotywy, a małe dzieci igrają z poruszającemi się wagonami w sposób zgrozą przejmujący. Przebyliśmy spokojnem tempem dwudziestu pięciu mil na godzinę ulice przedmieścia, mającego pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, i nasza podróż pomiędzy wozami,