Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozwinął ohydne, licho sukno, które opada fałdami na zesztywniałych nogach trupa, a ja odskoczyłem w tył.
— Naturalnie, każdy może zostać pochowany we własnem ubraniu, ale to jest daleko właściwsze! A dla kobiet mamy co innego. Proszę spojrzeć...
Wyjął stanik pod szyję od strojnej sukni wieczorowej, koloru jasno-lila, naszyty, namarszczony, oszpecony czarnemi ozdobami i tak samo, jak tamten strój, bez pleców, od pasa zakończony całunem.
— To dla starych panien. A dla młodych osób mamy białe, ze sztucznemi perłami wokoło szyi. To wygląda bardzo ładnie przez szybę, a, jak pan widzi, jest i poduszka, otoczona wieńcem z kwiatów.
Czy można wyobrazić sobie coś okropniejszego, jak być złożonym na wieczny spoczynek w tym kłamliwym stroju, tak, jakby się całe życie było jednem kłamstwem! Iść w ciemności grobu wygolonym, wystrojonym, wyelegantowanym, jak na wieczorną zabawę, w połowie tylko, a w drugiej połowie w tej drugiej, której ludzie nie widzą, owiniętym w nędzną, czarną płachtę?
Wiem coś nie coś o pogrzebowych zwyczajach innych krajów, więc usiłowałem wytłómaczyć panu Gringowi, jakiego okropnego świętokradztwa się dopuszcza tą śmieszną a straszną maskaradą. Ale on tego nie mógł zrozumieć. Nawet pokazując ubranie dla małego chłopczyka, nie mógł zrozumieć! Dowodził, że właśnie jest dobrze balsamować, odziewać w oszukańcze stroje umarłych biedaków i grzebać ich we wspaniałych trumnach, z ukwieconemi poduszkami i z okienkiem w wieku!...