Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

handlowiec. — Gdyby ośmielili się iść za pannami, to, jak przypuszczam, mógłby ich ktoś zastrzelić...
Zaraz nazajutrz, w tym samym spokojnym wagonie ktoś został postrzelony — i to śmiertelnie. Był to tak zwany szuler, i miał zatarg z urzędnikiem policyjnym, który go zastrzelił. Widziałem następnie jego pogrzeb, przeciągający główną ulicą. Orszak składał się z trzydziestu powozów, napełnionych wątpliwej powierzchowności mężczyznami i kobietami, co do których nie można było mieć żadnej wątpliwości, a dzienniki doniosły, że zmarły miał pewne zasługi, ale to nie zmienia rzeczy, bo gdyby szeryf nie był jego uprzątnął, to on byłby uprzątnął szeryfa. Podrażniło to moje delikatne uczucia, więc wyjechałem, pomimo, że wędrowny komisant rad byłby ugościć mnie w swoim domu, choć nie wiedział, jak się nazywam. Tylko podczas dwóch upalnych nocy, wysunąwszy krzesła na chodniki, rozmawialiśmy z sobą o przyszłości Ameryki.
Warto posłuchać tego hymnu pochwalnego z ust młodego, zapalonego obywatela, który usłał sobie gniazdko, osadził w niem młodą żonę i zabierał się do rozpoczęcia handlu na własną rękę. Chciało mi się wierzyć, że strzały pistoletowe były tylko niepożądanemi wypadkami, a bezprawie pianką, unoszącą się na wielkim oceanie ludzkości. Teraz jednak cieszę się, że spokojne, rozpalone, zakurzone Utah pozostawiłem o wiele mil za sobą.
Potem los rzucił mnie w objęcia nowego, wędrownego handlarza, gdyśmy opuszczali razem Utah, dążąc do Omahy via Góry Skaliste. Ten znów „pracował w biszkoptach“, o których później. Los ugo-