Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ztamtąd już z powrotem do Livingstonu panienka z New-Harapshire znikła; papa i mama znikli z nią razem. Znikła i stara jejmość z Chicago i wszyscy inni, a ja rozmyślałem o tem wszystkiem, czego nie widziałem: o lasach skamieniałych drzew, z kryształami ametystów w czarnem łonie; o wielkiem jeziorze Yellowstone, gdzie możesz ułowić żywego pstrąga w jednym potoku i ugotować go natychmiast w drugim; a najwięcej o tajemniczej przestrzeni Hoodov, gdzie dyabliki nie mające zajęcia przy gejzerach przebywają i bawią się zabijaniem wędrownych niedźwiedzi i łosiów, których szkielety znajduje przerażony myśliwiec, spiętrzone w dolinie śmierci, szczątki istot, które nie z ręki człowieka śmierć poniosły. Hoodov pełnem jest hałaśliwych odgłosów, pełnem ptaków, i zwierza, i dyabelskich skał, z labiryntami i bezdennemi przepaściami, i z tem wszystkiem, czego nie widziałem. W powrotnej drodze wyszli na moje spotkanie, gdy pociąg przystanął, Yankee Jim i Djoma, witając mnie serdecznie, a w Livingstone kogo zastałem? Toma, naszego woźnicę.
— Porzuciłem Yellowstone i jadę na Wschód — oznajmił mi. — Pańskie opowiadanie, jak to miło podróżować, wesoło i bez kłopotów, nasunęło mi to na myśl. To też jadę...
Boże! Przebacz nam, że tak mało pamiętamy o tem, iż jesteśmy odpowiedzialni za nasze słowa!
— A twój towarzysz? — zapytałem.
— Jedzie także — odpowiedział Tom, wskazując młodego gawrona z zawiniątkiem.
I tak obaj chłopcy zwrócili się na Wschód.