Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miły człowiek. Czy wystarczy to, com napisał, czy mam jeszcze dodać historyę profesora i jego kompasu? Dowiecie się więcej o profesorze później, jeżeli tylko wezmę do ręki pióro. W Indyach pracował aż dziewięć godzin dziennie. Dziś w południe zainteresował się cyklonami i tym podobnemi rzeczami, zamierzał pójść do kajuty po kompas i książkę o meteorologii. Szedł już, lecz po drodze przystanął, żeby się napić.
— Kompas jest w kuferku — wyrzekł sennym głosem — ale najgorsze to, że trzebaby wyciągnąć kuferek z pod łóżka... Zastanowiwszy się, widzę, że niewarto...
Powrócił na pokład i śpi teraz, o ile mi się zdaje; w głosie jego nie przebijała ani odrobina wstydu. Powinienem był go zganić, ale słowa skonały mi na ustach. Byłem jeszcze winniejszy niż on.
— Profesorze — wyrzekłem. — W Allahabad wychodzi głupi dzienniczek Pionier. Myślą, że ja będę im posyłał listy, pisał listy własnoręczne! Czy pan możesz pojąć coś równie niedorzecznego?
— Nie wiem, czy goryczka godzi się z wisky? — wymówił profesor, sięgając po butelkę.
Nie istnieje kraj zwany Indyami; nie było nigdy dziennika noszącego tytuł Pioniera. To był tylko przykry sen. Jedyną rzeczywistością na świecie są kryształowe tonie morskie, czysto wyszorowane pokłady okrętowe, miękkie maty, ciepły blask słońca, zapach soli w powietrzu i bezdenna, rozkoszna ociężałość.