Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mówiąc o Czerwonem Kwieciu, Bagheera miała na myśli ogień. Żywioł ten budzi w każdem dzikiem zwierzęciu śmiertelną trwogę, przeto żaden z mieszkańców matecznika nie waży się nazwać ognia po imieniu, ale wynajduje tysiące sposobów na jego opisanie.
— Czerwone Kwiecie? — zapytał Mowgli. — Aha! Ono zakwita o zmierzchu w ich osadach. Owszem, przyniosę je tutaj.
— Tak oto przemawia szczenię ludzkie! — rzekła z dumą Bagheera. — Pamiętaj, że Kwiat ten rośnie w małych doniczkach. Przynieś jedną z nich i zachowaj przy sobie na wypadek potrzeby.
— Dobrze! — odrzekł Mowgli. — Już idę! Ale czy jesteś pewna, moja Bagheero, — to mówiąc otoczył ramieniem jej wspaniałą szyję i zajrzał w źrenice jej ogromnych oczu, — czy jesteś pewna, że wszystko to, o czem mówiłaś, jest naprawdę sprawką Shere Khana?
— Na Wyłamaną Zaworę, dzięki której odzyskałam wolność! Jestem tego pewna, Mały Bracie!
— A zatem — na Wołu, który był okupem za mnie! — zapłacę Shere Khanowi wszystko co do joty, a może i z nawiązką!
To rzekłszy, Mowgli zerwał się z miejsca i oddalił się w wielkich susach.
— To człowiek! To człowiek w każdym calu! — odezwała się Bagheera sama do siebie, kładąc się znów na ziemi. — Ha, Shere Khanie! Jak świat światem, nie oglądano łowów nieszczęśliwszych