Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodziki się rozbrykały, to tylko wasza wina; nie umiecie ich poganiać, niedołęgi! Czy tylko ja jeden mam utrzymywać porządek w całym pochodzie?
— Słuchajcie! słuchajcie! — zadrwił poganiacz. — Powiada, że to oni oczyścili wszystkie góry. Ha! ha! ha! Mądrzyście, moi dólscy ludkowie! Niema co mówić! Prócz tych kpów, którzy nigdy nie widzieli puszczy, każdy chyba rozumie, że dzikie słonie dobrze wiedzą o zakończeniu łowów... Dlatego też dziś nocą wszystkie urządzą... urządzą... ale na co się przyda klarować wszystko po próżnicy tym dudkom nadrzecznym?
— Co one urządzą? — zawołał Mały Toomai.
— Ohe, mój mały! Toś ty tu? Tobie to powiem, bo poznałem, że głowę nosisz nie od parady! Dziś nocą słonie urządzają wielki taniec, więc twój ojczulek, który tak dokumentnie ogołocił ze słoni wszystkie góry, powinien opatrzyć podwójnym łańcuchem każdy z kołów palisady.
— Cóż to za brednie! — sarknął Duży Toomai. — Od czterdziestu lat, z ojca na syna, doglądamy słoni i jeszcze nigdy żaden z nas nie słyszał o jakichś tam ich pląsach! Baj baju, będziesz w raju!
— Juści, juści!... Mieszka se taki człek dólski w chałupie i myśli, że poza jej czterema ścianami już świata niema! Dobrze, dobrze! Zostaw na dzisiejszą noc słonie bez łańcuchów, a zobaczysz, co się stanie! A co się tyczy ich tańców, tom-ci ja na własne oczy widział one miejsce, gdzie... Bapree-Bap! ileż to zakrętów ma ta przeklęta rzeka