Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzień cały. Złożyła je tam przed trzema tygodniami...
— A tobie, łapserdaku, nigdy na myśl nie przyszło, by mnie o tem zawiadomić? Więc jak powiedziałeś? W końcu ogrodu pod ścianą?
— Rikki-Tikki, czy ty aby nie zamierzasz pozjadać tych jajek?
— Pozjadać, jak pozjadać... jeszcze się zobaczy, Darzee. Jeżeli została ci choć szczypta rozumu w głowie, to poleć do stajni, udając, że masz złamane skrzydło, zaprowadź Nagainę w stronę tego krzaka! Ja muszę się dostać na ową grzędę z melonami, a wężycha gotowa mnie zoczyć, gdy będę tam przechodził.
Darzee był to mały trzpiot i wartogłów, który w swej łepetynie nie pomieścił więcej jak jedną myśl naraz — więc ponieważ wiedział, że dzieci Nagainy wylęgają się z jajek podobnie jak jego pisklęta, poczytywał ich zabijanie za rzecz niepiękną. Natomiast jego samiczka była mądrą ptaszyną i wiedziała, że młode, wylęgłe z jajek kobry, wyrosną rychło na spore kobrzęta. W tej myśli odleciała od gniazda, pozostawiając na niem Darzeego, by ogrzewał pisklęta i nucił ciąg dalszy pieśni o zgonie Naga. Darzee pod niejednym względem był bardzo podobny do mężczyzny.
Doleciawszy do śmietnika, krawczykowa jęła fruwać przed Nagainą i wykrzykiwać:
— Oj, skrzydełko mam złamane, złamane! Brzydki chłopak, co mieszka w tym domu, przetrącił mi je kamieniem!