Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność, że w tej oto chwili słyszy najlżejszy ze wszystkich w świecie szelestów — szelest tak cichy, jak stąpanie osy po szybie okna — suchy chrzęst węża ocierającego się o mur ceglany.
— Ani chybi, to albo Nag albo Nagaina! — domyślił się Rikki. — Zakrada się przez otwór do łazienki. Masz rację, Chuchundro! Powinienem był pomówić z Chuą!
Przemknął się do umywalni chłopca, ale nie znalazł tam nic podejrzanego, więc popełznął do łazienki, używanej przez panią domu. W gładkim, kaflami wykładanym murze był u samego dołu otwór, na cegłę szeroki, do odprowadzania wody nazewnątrz, więc gdy Rikki-Tikki podszedł ku murowanej cembrowinie, gdzie nalewano wody do kąpieli, podsłuchał rozmowę, jaką na dworze przy blasku księżyca prowadził szeptem Nag z Nagainą.
— Gdy w domu nie będzie ani jednego człowieka, — mówiła Nagaina do męża, — to i on będzie zmuszony wynieść się stąd precz, a wtedy ogród znów będzie w całości do nas należał. Wejdź pocichu i pamiętaj, że najpierw trzeba ukąsić dużego człowieka, który zabił Karaita. Gdy już ich zgładzisz, wróć do mnie, a zapolujemy we dwójkę na mangusa Rikki-Tikki!
— Czy jesteś pewna, że zabijając ludzi, osiągniemy z tego jakąś korzyść? — zapytał Nag.
— Owszem, bardzo nawet wielką! Gdy nie było ludzi w bungalow, nigdy żaden ichneumon nie pojawił się w naszym ogrodzie! Dopóki dom jest niezamieszkany, jesteśmy panami ogrodu... a miej