Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludźmi, spotyka się z Lamą, a potem nazywa mnie półgłówkiem i to było dla mnie bardzo przykre...
— Ale skąd, dlaczego?
— Oto właśnie się pytam! Ja tylko poddałem mu myśl, że jeśli ktoś ukradł te papiery, to potrzeba mi kilku tęgich i dzielnych ludzi, żeby je ukraść z powrotem. Widzi pan, one są djabelnie ważne, a Mahbub Ali nie wiedział, gdzie pan jest.
— Więc Ali Mahbub miał zrabować dom tej damy? Oszalałeś pan, panie Babu — zawołał Kim z oburzeniem.
— Potrzeba mi było papierów. Przypuśćmy, że ona je skradła? To było wprawdzie tylko takie małe przypuszczenie. Panu się to nie podoba, co? — Jedno z krajowych przysłów, nie nadające się do powtórzenia, dowiodło Babu, jak bardzo Kim był niezadowolony z tego planu...
— Cóż zrobić, stało się — rzekł Hurree, wzruszywszy ramionami — trudno się w takich razach liczyć z dobrym smakiem. Mahbub gniewał się również. Sprzedał tu w okolicy wszystkie swoje konie i powiada, że stara dama jest „pukka”, nawskroś staroświecka i nie zniżyłaby się do tak niedżentelmeńskiego postępku. Mnie to nic nie obchodzi. Dostałem papiery i byłem bardzo zadowolony z moralnej asystencji Mahbuba. Powiadam panu, jestem człowiekiem bojaźliwym, ale im jestem w większym strachu, w tem niebezpieczniejsze włażę opresje. Pamięta pan, jak się cieszyłem, że pan poszedł ze mną do Chini... no więc teraz również, że Mahbub był niedaleko. Stara dama jest czasem bardzo niełaskawa dla mnie i dla moich pigułek.

—   203   —