Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skoro się przebudził, Bagheera już stała przy nim, a u jej nóg leżał świeżo zabity kozioł. Bagheera patrzyła z ciekawością, jak Mowgli zabierał się do dzieła z nożem w ręku, jadł i pił, a potem oparł brodę w zamyśleniu na dłoni.
„Mężczyzna i twoja niewiasta zaszli pewnie do Kanhiwary“, rzekła Bagheera. „Matka twoja przysłała nam tę wieść przez Chil’a. Znaleźli sobie konia o północy i posuwali się odtąd bardzo szybko. Czy to nie dobrze?“
„Tak, to dobrze“, odpowiedział Mowgli.
„A twoi wieśniacy nie ruszyli się z domów, aż słońce stanęło wysoko na niebie. Wtedy spożyli strawę i znowu pozamykali się z pospiechem.
„A ciebie przypadkiem nie widzieli?“
„Być może. Gdy zmierzch poranny się budził, tarzałam się w kurzu ulicznym pod bramą; a może nawet i śpiewałam sobie coś niecoś. Ale teraz, mały bracie, nie mamy już nic do roboty. Pójdź polować, będziemy razem — ja, ty i Baloo. Baloo wywąchał gdzieś nowe ule, które ci chce pokazać, a i my chcemy, byś z nami żył, jak niegdyś. Nie strójże takich min, które mnie nawet strachu napędzają. Wszakże tym dwojgu ludziom nie grozi już spalenie, a w Dżungli idzie wszystko zwykłym trybem. Czyż nie tak? Zapomnijmy już raz o ludzkiej gromadzie“.
„Wszyscy o nich zapomną — niedługo. Gdzie pasie się Hathi tej nocy?“
„Gdzie mu się podoba. Któż zdoła przeniknąć myśli Milczącego? Lecz pocóż? Czy Hathi zdoła zrobić coś takiego, czegobym ja nie zrobiła?“
„Każ jemu i trzem synom, aby stanęli przedemną“.
„Ależ — zaiste i zaprawdę, braciszku — to jakoś... to jakoś nie wypada przemawiać do Hathi’ego tak wprost: „chodź“ i „idź sobie“. Nie zapominaj, że on jest Mistrzem Dżungli, że on uczył cię jej tajemnych haseł, nim jeszcze gromada ludzka zmieniła wyraz twej twarzy“.