Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znalazłem kotlinkę ze źródłem czystej wody, zatrzymałem się tam, oczyściłem grunt z cierni, rozłożyłem namiot i rozpaliłem ogień, by ugotować kolację. Konia umieściłem w lesie, na małej łączce. Krawędzie kotlinki zasłaniały ogień i chroniły mnie przed silnym, zimnym wiatrem.
Tryb życia, jaki pędziłem, zahartował mnie i, uczynił niewybrednym. Piłem tylko czystą wodę, a częstokroć poprzestawałem na kaszy owsianej. I chociaż wstawałem o świcie, potrzebowałem tak mało snu, że nieraz czuwałem w nocy, wpatrując się w mrok lub w niebo gwiaździste. Tak też było i w lesie Graden. Pomimo, że chętnie zasnąłem o ósmej wieczór, obudziłem się już o jedenastej w pełni sił, nie czując najmniejszego zmęczenia. Wstałem i usiadłem przy ogniu, patrząc na drzewa i chmury, przesuwające się nad mą głową i wsłuchując się w szum wichru i morskiej fali. Znudziła mnie wkońcu bezczynność, opuściłem kotlinę i poszedłem na skraj lasu. Półksiężyc, przesłonięty mgłami słabo przyświecał mym krokom. Kiedy wszedłem między wydmy, zaświecił nieco silniej. Wiatr rzucił mi w twarz słony oddech morza i piasek. Schyliłem głowę.
Gdy podniosłem ją i obejrzałem się, spostrzegłem światło w pawilonie. Światło to przechodziło od okna do okna, jakby ktoś z lampą lub ze świecą oglądał pokoje. Patrzyłem na to ze zdumieniem. Kiedy przybyłem tu popułudniu, dom był prawdopodobnie pusty; obecnie był tam ktoś najwidoczniej. Pomyślałem najpierw, że to złodzieje plądrują szafy Northmour’a, które były nieźle zaopatrzone. Ale co mogło ich sprowadzić do Graden Easter? Prócz tego, wszystkie okiennice były otwarte, a złodzieje raczej byliby je pozamykali. Zacząłem więc przypuszczać, że to