Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zauważyłem z przyjemnością, — podjął młodzieniec, — że posiadamy obaj klejnoty z tęj samej kolekcji.
Zdziwienie dyktatora było silniejsze od niego.
— Przepraszam, — odezwał się, — zaczynam rozumieć, że się starzeję. Stanowczo nie jestem przygotowany na drobne zajścia w tym rodzaju. Ale niechże pan przynajmniej wyjaśni mi jedno: czy wzrok mnie łudzi, czy też mam przed sobą pastora?
— Jestem duchownym, — odparł mr. Rolles.
— A więc tak, — zawołał tamten, — odtąd póki życia, nie pozwolę nic mówić o sukience duchownej!
— Pan mi pochlebia, — rzekł mr. Rolles.
— Przepraszam, — odparł Vandeleur, — przepraszam, młodzieńcze, Pan nie jest tchórzem, pozostaje tylko do stwierdzenia, czy nie jesteś najgorszym z głupców. Może, — mówił dalej, — może pan będzie tak łaskaw udzielić mi kilku informacyj. Przypuszczam, że istnieje jakiś powód tak zdumiewającej bezczelności, chciałbym się dowiedzieć, jaki.
— To jest bardzo proste, — rzekł pastor, — pochodzi ona z mego wielkiego niedoświadczenia życiowego.
— Chciałbym się o tem przekonać, — odparł Vandeleur.
Wtedy mr. Rolles opowiedział całą swą historję w związku z Djamentem Radży od chwili znalezienia go w ogrodzie Racburn’a, aż do chwili opuszczenia Londynu w pociągu szkockim. Dodał krótki zarys swych myśli i uczuć podczas podróży i zakończył temi słowami:
— Poznawszy djadem, przekonałem się, że jesteśmy w tem samem położeniu względem społeczeństwa i to natchnęło mnie nadzieją, która, przyzna