Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siedzących koło siebie i rozmawiających o czemś bardzo ważnem. Harry zrozumiał odrazu, że pozostało mu nie wiele do wyjaśnienia. Jenerał usłyszał już spowiedź o zamachu na swą kieszeń i o niefortunnem wykonaniu planu i wszyscy złączyli się w imię wspólnego niebezpieczeństwa.
— Dzięki Bogu, — wykrzyknęła lady Vandeleur — oto on jest! Pudełko, Harry, pudełko!
Ale Harry stał przed nimi milczący i przybity.
— Mów że! — wołała — mów! Gdzie pudełko?
Mężczyźni z groźnemi gestami powtórzyli pytanie.
Harry wyjął garść klejnotów z kieszeni. Był bardzo blady.
— Oto wszystko, co pozostało — powiedział — świadczę się Bogiem, że to nie moja wina. Jeżeli państwo będą mieli cierpliwość, to niektóre klejnoty można będzie odzyskać, chociaż inne są na zawsze stracone.
— Niestety, — zawołała lady Vandeleur — zginęły wszystkie nasze djamenty, a ja jestem dłużna dziewięćdziesiąt tysiący funtów za suknie.
— Pani, — rzekł jenerał, — mogłaś wyrzucać do rynsztoków wszystkie swoje łachy; mogłaś narobić długów pięć razy więcej, niż wymieniłaś; mogłaś mi ukraść pierścień i diadem matki; a głos natury byłby jednak przeważył i przebaczyłbym ci w końcu. Ale pani, zabrałaś mi djament radży, oko światła, jak poetycznie mówią ludzie wschodu, — dumę Kaszgaru! Zabrałaś mi djament radży, — zawołał, podnosząc ręce, — i wszystko, pani, wszystko jest skończone między nami!
— Proszę mi wierzyć, jenerale Vandeleur — odparła, — że są to najmilsze słowa, jakie kiedykoliek usłyszałam z twych ust. Teraz gdy spadła na nas ruina,