Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tysfakcją daję mu to świadectwo. Nie bez dumy patdnoeż wstecz na moje własne postępowanie. Truerw też wyobrazić sobie dwóch ludzi w bardziej den Kującem i drażniącem położeniu.
iedy się posiliłem, obejrzeliśmy dobrze piętro. Przechodziliśmy od okna do okna, próbowaliśmy różnych podpórek, tu i tam coś zmieniając. Uderzenia młotka głośnem echem rozlegały się po domu. Zaproponowałem, żeby zrobić strzelnice. Ale on mi odpowiedział, że są już zrobione na górnem piętrze. Oględziny te zaniepokoiły mnie i przygnębiły. Było dwoje drzwi i pieć okien do obrony, a razem z Klarą było nas tylko czterech przeciwko niewiadomej liczbie przeciwników. Zwierzyłem się z mych wątpliwości Northmourowi, a ten, z niezachwianą równowagą, oznajmił mi, że je podziela.
— Zanim dzień upłynie, — mówił, — wszyscy będziemy wymordowani i wrzuceni w ruchome piaski. Mnie to napewno nie minie.
Wzdrygnąłem się mimowoli na wspomnienie ruchomych piasków, ale przypomniałem Northmour’owi, że nieprzyjaciele nasi mnie oszczędzili.
— Nie łudź się nadzieją, — odparł, — wtedy nie byłeś w jednej łodzi ze starym, a teraz jesteś. Jest to zguba dla nas wszystkich, zapamiętaj moje słowa.
Zadrżałem o Klarę. A w tej chwili właśnie usłyszałem słodki jej głos, wzywający nas na górę. Northmour pokazał mi drogę i, wszedłszy po schodach, zapukał do drzwi pokoju, zwanego zazwyczaj „Sypialnią mego wuja“, ponieważ krewny Northmour’a, który budował pawilon, przeznaczył ten pokój dla siebie.
— Proszę wejść, Northmour, proszę wejść, drogi panie Cassilis, — powiedział głos z wewnątrz.
Northmour pchnął drzwi i wpuścił mnie przed