Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ność, bo zaledwie znikła, rozmowa nasza stała się bardziej poufała.
Northmour patrzył za nią, gdy szła przez wydmy.
— To jedyna kobieta na ziemi, — zawołał i zaklął, — zobacz, jakie ona ma ruchy.
Ja skorzystałem ze sposobności, aby czegoś więcej się dowiedzieć.
— Patrz, Northmour, jesteśmy wszyscy w niezbyt miłem położeniu.
— Wierzę ci, chłopcze, — odrzekł, patrząc mi w oczy, — mamy całe piekło przeciw sobie, to prawda. Możesz mi wierzyć, lub nie, ale nie jestem pewny życia.
— Powiedz mi jedno, — zagadnąłem, — o co chodzi tym Włochom? Za co ścigają Huddlestone’a?
— Czyż nie wiesz? — zawołał, — stary łotr miał fundusze „karbonarów“ w depozycie — coś około 280 tysięcy i naturalnie przegrał to na giełdzie. Miała być rewolucja w Trydencie czy też Parmie; rewolucja nie wybuchła, a całe gniazdo os leci za Huddlestone’em. Bylebyśmy tylko wyszli z życiem!
„Karbonarów“! — zawołałem, — no w takim razie niech go ręka boska broni!
— Amen! — dodał Northmour. — A teraz, patrz: mówiłem ci, że jesteśmy w położeniu bez wyjścia i, szczerze mówiąc, rad byłbym z twojej pomocy. Jeżeli nie mogę ocalić Huddlestone’a, chcę przynajmniej ocalić to dziewczę. Zostań z nami w pawilonie. Oto moja ręka, że będziemy przyjaciółmi, dopóki stary nie umrze lub się nie wywinie. Ale potem, — znów zostajemy rywalami i wtedy — strzeż się!
— Zgoda! — odrzekłem i uścisnęliśmy sobie dłonie.