Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 206.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

okropne dźwięki żałobnych dzwonów i posłyszał w nich okrutne zapytanie:
— Kainie! Co uczyniłeś bratu twemu?
Opadły mu ręce, zadrżały pod nim nogi, osunął się ciężko na ławkę, stojącą przy basenie i jęknął, ku niezmiernemu przerażeniu czerwonych i srebrnych rybek.
Dzwony umilkły wreszcie, przepełniona katedra opustoszała, pozostał w niej jeno szary osad biedoty, mruczącej pacierze, a rozedrgane ściany kamienne zastygły znowu w bezruchu. Po skończeniu ceremonji religijnej, cała śmietanka miasta udała się do Klubu Alpinistów, gdzie na uroczystem posiedzeniu żałobnem Bompard miał wygłosić referat szczegółowy o katastrofalnym skonie i ostatnich chwilach ś. p. P.K.A.
W wielkiej sali obrad zajęli miejsca, prócz członków, także najwyżsi przedstawiciele armji, kleru, arystokracji i przemysłu, a tłum niezmierny obległ budynek, którego szeroko otwarte okna pozwalały muzyce, przygrywającej na wolnem powietrzu, podkreślać słowa mówcy akordami bohaterskich, poważnych, podniosłych melodyj. Wokoło muzykantów ciżba była największa, a wszyscy wspinali się na palce, wyciągali szyje, by pochwycić bodaj mały okruch z przebiegu uroczystości. Ale okna umieszczone były za wysoko i nikomuby się nie udało zaspokoić ciekawości, gdyby nie kilka konarów wychylającego się z poza muru platanu, na które wywindowało się kilku śmiałków i ci wywiadowcy rzucali w tłum wieści, podobnie, jak się spluwa na ziemię pestki, siedząc na gałęzi, pokrytej owocem czereśni.
— Oo... teraz Costecalde stara się płakać... Ha... ha... drab siedzi teraz w fotelu prezydjalnym... Oo... biedny Bezuguet wyciera nos, oczy i wąsy... składa