Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 129.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i donośny. Prezes pogodził ich niebawem, mówiąc, że, ujrzawszy nieprzyjaciela, kozica wydaje gwizd przejmujący, będący sygnałem ostrzegawczym dla całego stada. Ten genialny Tartarin znał się... kroćset tysięcy... na polowaniach wszelkiego rodzaju!
Na wezwanie przewodnika towarzystwo ruszyło dalej, ale ścieżka stała się tak stroma i kamienista, otoczyły ich z prawej i lewej takie niezgłębione przepaści, że iść nie mogli. Tartarin musiał się co krok obracać i podawać któremuś to rękę to lufę karabinu, by wydźwignąć na wierzch towarzysza.
— Rękę, prezesie... — wołał poczciwy komendant, mający respekt czysto wojskowy przed nabitą bronią — wolę, byś mi podał rękę, niż tę przeklętą lufę!
Gospodarz dał znak ponowny i delegacja zakrzepła w bezruchu, a wszystkie nosy podniosły się w górę.
— Napewno dostanę ataku podagry! — mamrotał biedny komendant Brawida.
W tej chwili zahuczał grom tuż w pobliżu.
— Pilnuj! — krzyknął Excourbanies do Tartarina, przygłuszając piorun.
Tuż pod ich nogami kozica śmigła w szalonym skoku przez kępę kosodrzewiny, zamigotała jak rudawy promyk słońca i przepadła. Tartarin nie mógł się tak szybko złożyć do strzału, natomiast wszyscy doskonale usłyszeli przeciągły, ostry gwizd kozicy.
— Muszę ją dostać... Kroćset tysięcy starych djabłów! — zawołał Tartarin. Ale delegaci zaprotestowali chórem. Escourbanies wpadł nagle w gniew i spytał, czy prezes zamierza wytrzebić wszystkie kozice skalne w Alpach.
— Drogi mistrzu! — beknął płochliwie Pascalon. — Słyszałem, że ścigane zaciekle i ranne kozice zwracają się przeciw myśliwym, bodą ich i strącają w przepaść.