Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 112.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W nieślubnym związku? — wrzasnął przerażony Tartarin.
Tak zwali nihiliści swe związki nielegalne, zawierane bez pośrednictwa władzy i Kościoła, na mocy wzajemnej skłonności. O takiem to prymitywnem, skandalicznem pożyciu mówiła Zonia otwarcie, nie tracąc swej dziewiczej minki, a Tartarin pojąć tego nie mógł. Był on człowiekiem zasad, mieszczuchem, wyborcą, nie dybał na niczyje życie, a mimo to byłby się zgodził na taki nieślubny związek z nią, byleby nie stawiała tak morderczych warunków.
Roztrząsał ten dziwnie powikłany i niesamowity problem, a tymczasem przesuwały się przed nimi pola, lasy, jeziora i winnice. Niestety, na każdym zakręcie, z poza każdej grupy drzew, z poza każdej skały wychylała uparcie swój śnieżny wierzchołek przeklęta rywalka Zoni, bladolica Jungfrau i to zjawianie się jej natrętne zatruwało Tartarinowi każdą przejażdżkę.
Wracali i zasiadali do posiłku południowego przy olbrzymim stole, gdzie, jak zawsze i wszędzie, wrzała nieubłagana walka między Ryżowcami a Śliwkowcami. Ale Tartarin nie zwracał na to uwagi. Pilnował tylko, by Zoni niczego nie zbrakło, by Borys nie siedział na przeciągu, by ktoś znagła nie otwarł drzwi, czy okna, słowem — otaczał ich najtkliwszą opieką i wysadzał się na wykwint światowca, w którym przewijała się niejedna cecha lisa taraskońskiego, a czasem nawet płochliwego zajączka.
Potem udawał się do saloniku swych przyjaciół na herbatę. Pokój ten, położony na wysokim parterze, miał balkon, wychodzący na ogród, poprzez sztachety którego widać było główną promenadę. Borys drzemał na sofie, a Tartarin spę-