Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 102.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

godności, zaś funkcje sekretarza pełnił Encourbanies. Ale funkcje te nie odpowiadały wcale usposobieniu tego człowieczka żywego, brodatego, ruchliwego, który nie mógł ani chwili usiedzieć spokojnie. Za lada pozorem podnosił ramiona, fikał nogami, wydawał straszliwe okrzyki, śmiał się rozgłośnie, dziko, monstrualnie i wyrzucał okrzyk bojowy w żargonie taraskońskim: — „Feu de brut“, co miało znaczyć: weselmy się, róbmy hałas. Przezwano go „wrzaskunem“ z powodu przeraźliwego głosu, od którego krew występowała w uszach, jak od ustawicznej kanonady karabinowej.
Po sofach i krzesłach, rozrzuconych po sali, rozsiedli się inni członkowie klubu.
Na pierwszem miejscu wymienić należy byłego kapitana prowjantury Brawidę, zwanego przez wszystkich w Taraskonie komendantem. Był to człowieczek malutki, schludny, uczciwy, nadrabiający miną, godną Wercyngetoryksa, i sumiastemi wąsami to, czego mu odmówiła natura, to jest marsowej postawy.
Przeciwnie, poborca podatkowy, Pegoulade, miał twarz wydłużoną, pomarszczoną, bladą, o chorowitej cerze. Był to „ostatni z rozbitków Meduzy“. Jak można sięgnąć pamięcią, plątał się po Taraskonie zawsze jakiś ostatni rozbitek z „Meduzy“. Zdarzyło się nawet raz, że ich było trzech, ale zadawali sobie wzajem fałsz i nigdy nie pokazywali się razem. Ostatnim i prawdziwym był właśnie Pegoulade. Jechał rzeczywiście na „Meduzie“ wraz z rodzicami i przeżył katastrofę tegoż okrętu w czasie, gdy liczył sześć miesięcy życia. Nie przeszkadzało mu to jednak opowiadać o zdarzeniu, na które patrzył własnemi oczyma. Rozwodził się szeroko nad najdrobniejszemi szczegółami, mówił o długich dniach głodu i rozpaczy, o tonących, pełnych ludzi,