Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 093.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

długiej fajki, podnosi szklankę i wznosi toast: — Za zdrowie towarzystwa! — Utwierdza to jeszcze bardziej Tartarina w mniemaniu, że ma do czynienia z kolegą Bomparda.
Mniejsza z tem, toast jest toastem.
Przeto Tartarin staje w powozie, pije pierwszą szklankę na cześć swej ojczyzny, Francji, drugą spełnia na cześć „gościnnej“ Szwajcarji, przytulającej wygnańców, a wreszcie, pochylając się z trzecią ku towarzyszom, życzy im, by niedługo wrócili do ojczyzny, odzyskali rodziny swe i przyjaciół, objęli stanowiska, zaś kraj powrócił do spokoju i sprawiedliwych form rządu, gdyż niepodobna żyć długo, pożerając się wzajem.
Podczas tych toastów, brat Zoni uśmiechał się złośliwie, Maniłow pytał ciągłe, czy stary baryń wnet przestanie mleć językiem, a Bołybin wydrzeźniał mu się jak małpa.
Jedna tylko Zonia słuchała z uwagą, starając się poznać ten nowy, nieznany jej typ człowieka. Rozważała jego słowa, myślała nad tem, czy to zwykły kłamca, czy warjat, czy dokonał choć części tego, co opowiadał. Nie wiedziała, że za małą chwilkę przekona się sama jak sprawy stoją.
Zaledwo Tartarin usiadł, nagle tuż poza oberżą padł strzał, potem drugi i trzeci. Tartarin zerwał się, poruszony, węsząc zapach prochu.
— Kto to strzelał? Gdzie? Co się dzieje? — pytał nerwowo.
W wyobraźni jego utworzył się już cały dramat; atak, walka, sposobność ocalenia życia Zoni... Niestety, to jeno wieśniacy ćwiczyli się przy niedzieli na pobliskiej strzelnicy. Ale ponieważ konie nie były jeszcze zaprzężone, rzucił od niechcenia projekt, by to zobaczyć. Zonia przystała natychmiast. Pod przewodem starego gwardzisty kró-