Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 028.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dusza, genjusz, posiada wszystkie jego zalety i wszystkie wady. Znane są jego dawniejsze czyny, jego tryumfy śpiewackie, (ach!... ten duet z „Roberta Djabła” w aptece Bezugueta!) i następnie zdumiewająca odyseja polowań na lwy, z których przywiózł wspaniałego wielbłąda, ostatniego dromadera Algieru, zmarłego już w sędziwym wieku, okrytego sławą, którego szkielet mieści się w muzeum miejskiem, pośród osobliwości taraskońskich.
Tartarin nie zmienił się na włos, nie wypadł mu ni jeden ząb, nie przygasł wzrok i mimo pięćdziesiątki posiadał ciągle tę samą nieokiełznaną wyobraźnię, zbliżającą i zwiększającą przedmioty z mocą astronomicznego teleskopu. Pozostał zawsze tem, co dzielny Komendant Brawida rozumiał, mówiąc: To lis!
W każdym taraskończyku tkwiła zresztą owa chytrość lisia, obok zadzierżystej śmiałości i odwagi, owa ostrożna chęć wyśliźnięcia się z sideł, zanim się zamkną.
Tartarinowi ostrożność ta nie przeszkadzała do okazywania odwagi, a nawet bohaterstwa, gdy nie można było postąpić inaczej, lub gdy go fantazja za daleko uniosła. Z tem wszystkiem niepodobna odgadnąć, co go zapędziło aż na Rigi-Kulm i to w wieku, kiedy każdy pożąda spokoju i zdobył już prawo do odpoczynku w dobrobycie.
Odpowiedziećby na to mógł jeno nikczemny Costecalde.
Costecalde, jedyny płatnerz i puszkarz z zawodu w całym Taraskonie, posiadał charakter, bardzo rzadko napotykany u Prowansalczyka. Trawiła go zazdrość, niska, nie przebierająca w środkach zawiść, widoczna odrazu każdemu, kto spojrzał na jego ściągnięte rysy, cienkie wargi i żółtaczkowy, smagły ton na twarzy, wygolonej i twardej, choć regularnej