Strona:Przybłęda Boży.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawie groźnem, trochę niesamowitem, a jeszcze skromnem: a -b... b -ces, którem przez krótką chwilę przekomarzają się fagoty z obojami, tylko tu już wyraźnie przyrzekająca to, co potrafi w przyszłości jej autor. W Drugiej Symfonji jest już tak, jakby się uszło spory kawał, stanęło na pewniejszym już i znacznie bardziej samotnym gruncie, a potem jakby się człowiek zamyślony odwrócił ku tym płaszczyznom, gdzie został Haydn i gdzie nawet został Mozart, ten Mozart, któremu w gładkiem, a bardzo już wysoce pięknem Larghetto składa się ostatni może, serdeczny i kunsztowny, własnym duchem przepojony wieniec. Skala barw tej symfonji rozszerzyła się o siedm wielkich tęcz, oddech się zwiększył o połowę uświadomionej jaźni, forma polifoniczna wzbogaciła się o sto mil wywalczonych doświadczeń. I już gotowe czekały uczciwe fundamenty pod ciężką warownię heroiczną.
A oratorjum? Hm, oratorjum... Pisali nadludzkie pasje i oratorja Sebastjan Bach i Fryderyk Händel, na cztery tygodnie przed Bachem urodzony — to już ich jest królestwo, bezsporne, zazdrosne... Zdarza się przecież, że się do wielkiej rzeczy podchodzi z małem przekonaniem; a to się mści, bardzo dotkliwie mści. Przytem błąka się w takiej chwili uboczna, sprośna myśl o sukcesie — i całe dzieło już przestaje być dziełem. Owszem, jeśli o wrażeniowe szczegóły chodzi, o efekty techniczne, to jeszcze się tam tego doszukać można, — ale Zbawiciel świata, Bóg-Człowiek, Pan nasz najsłodszy Jezus Chrystus, z estrady koncertowej wytężający koloraturę tenorową i z nieprawdziwym patosem aranżujący gesty teatralne: Nie moja wola, ale Twoja... — taki Chrystus, nie, darujcie...! A zresztą: wystarczy statystyka zapełnionych sal, zachwytu publiczności przez kilka pierwszych dziesiątków lat, aby na karcie tytułowej bez żalu, po jednem więcej doświadczeniu ważnem, położyć wyzwalające: requies-