Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.4.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chę mam i z tego, że podarku tego nie lza zwać przekupstwem, bowiem przysłała go wówczas, gdy już byłem gubernatorem. Słuszną i sprawiedliwą jest rzeczą, aby ci, co upominki odbierają, wdzięcznymi się okazywali, choćby i dar, przez nich odebrany, był najmniejszy. Goły na to wielkorządstwo nastałem i goły z niego wychodzę; mogę wyznać, że jest to rzecz nie pozbawiona wagi. Goły na świat przyszedłem, gołym się być widzę, tak iż nic nie zyskałem, ani nie straciłem!
Takie były rozmowy, które Sanczo sam z sobą toczył w dniu odjazdu. Don Kichot, który poprzedniego dnia wieczorem pożegnał się już był z księciem i księżną, wyszedł z zamku i ukazał się na dziedzińcu, uzbrojony od stóp do głowy. Na ganki wyległo wszystko, co w zamku żyło, takoż książę i księżna wyszli, aby go oglądać. Sanczo siedział już na swym ośle, z sakwami i tłumoczkiem; dobrze w prowiant opatrzony, i wielce uradowany, ponieważ marszałek dworu, ten, który osobę Trifaldi udawał, dał mu mieszek z dwustu skudami złotemi, na opędzenie potrzeb podróży. Don Kichot jeszcze nie był uwiadomiony o tem. Gdy wszyscy tak mu się przyglądali, nagle złośliwa i czelna Altisidora, znajdująca się wśród ochmistrzyń i młódek dworskich księżnej, mając wzrok w Don Kichota utkwiony, głosem wielce lamentliwym mówić poczęła:

Wysłuchaj mnie, okrutniku,
I cugli konia zawściągnij.
Nie męcz wychudzonych boków
Swej wywłoki ledajakiej!

Zważ niewierny, że uchodzisz,
Nie od żmiji jadowitej,
Ale od jagniątka, które
Jeszcze owcą się nie stało!