Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prześlęczał, aby rozjaśnić światłość dzieł swoich i jaknajlepieji ukryć każdy ich cień. Może także być, że to, co tym surowym sędziom niedostatkiem się zdało, było jeno znamieniem, które urodę pięknego oblicza podnosi. Ten, co dzieło swoje drukiem ogłasza, na rozliczne wystawia się niebezpieczeństwa, niemożliwą bowiem jest rzeczą wszystkich czytelników ukontentować.
— Książka, która o moich czynach traktuje, pewnie niewielu ludziom do smaku przypadła? — rzekł Don Kichot.
— Przeciwnie, Dostojny Panie — odparł bakałarz — jakoże „stultorum infinitus est numerus“, tedy mnóstwo ludzi w niej się rozmiłowało. Niektórzy wytykają tylko autorowi krótką pamięć. Nie mówi nam na ten przykład, kto Sanczy osła ukradł i tylko z treści wnosić można, że osioł uprowadzony został. Później znów przedstawia nam Sanczę, siedzącego na tym samym ośle, chociaż kłapouch odnaleziony nie został.
Powiadają także, że zapomniał powiedzieć, co uczynił Sanczo ze stoma dukatami, które znalazł w tłómokach Kardenia w Czarnych Górach. Wielu chciałoby się dowiedzieć, na co Sanczo ten grosz obrócił — owóż i największe zaniedbania w tem dziele!
Sanczo odparł:
— Nie mogę, panie bakałarzu, teraz z tego wszystkiego zdać Wam sprawy. Brzuch mam tak pusty, że jeśli go czemś pożywnem nie naładuję, z nóg się zwalić gotowym. Pójdę do domu, gdzie oczekuje na mnie żona. Podjadłszy sobie, powrócę i ciekawość Wpana na wszem zaspokoję, opowiadając o odzyskaniu osła i o stu dukatach, com je na różne potrzeby obrócił.
I nie czekając odpowiedzi, obrócił się na pięcie i odszedł.
Don Kichot prosił usilnie bakałarza aby z nim obiadował. Bakałarz zgodził się i pozostał. Do zwyk-